środa, 22 lipca 2015

We have born to fly in our dream: Żużel


Hej! Dzisiaj troszkę inny post... Może Wam się nie spodobać, pewnie nie będzie miał żadnych komentarzy i będzie miał mało wyświetleń, ale piszę go bardziej dla siebie ;) Od początku chciałam na blogu oprócz publikowania grafów pisać coś hmmm od serca :D

Na wstępie powiem Wam co będzie głównym tematem notki... Mianowicie... żużel. To ważne, żeby człowiek miał w życiu coś takiego do czego brnie, dąży i jest w stanie poświecić wszystko dla jednej sprawy. Co prawda jest to też zgubne zachowanie. Można wtedy ślepo zapatrzeć się w jeden cel, a zaniedbać inne poważne sprawy.






Żużel nauczył mnie już wiele, pomimo, że od spełnienia mojego marzenia jestem jeszcze bardzo daleko. No i tu docieramy już do rozwinięcia tematu. Mając 10 lat mój dziadek zaprowadził mnie na przechodzący w ruine stary tor żużlowy gdzie miała być reaktywacja klubu Wanda Nowa Huta. Stadion miał bardzo mało krzesełek, pozostałości po starych betonowo-drewnianych trybunach, rozsypujący się park maszyn... Nie było zaciekawie... Weszliśmy akurat już lekko spóźnieni, co prawda nie rozpoczął się jeszcze pierwszy bieg, ale silniki wszystkich motocyklów były już rozgrzane, a wokół unosił się charakterystyczny zapach palonego metanolu i oleju... Zakochałam się... Mała, dziesięcioletnia dziewczynka, która nie ukrywam była dość dziwna, bo bawiła się autkami i w sukience biegała za piłką z kolegami zakochała się na dobre. Taka miłość na zawsze, a niektórzy mówią, że ta od pierwszego wejrzenia nie istnieje ;)




Od tego czasu co tylko się coś działo na stadionie od razu ciągnęłam dziadka. Nieważne czy był to drobny trening czy ważne zawody z gwiazdami, ja po prostu musiałam być, bo żużel. Nigdy nie mogłam się pogodzić z końcem sezonu. Rozpoczęcie jest zazwyczaj zawsze w Lany Poniedziałek. Na święta u nas zawsze zjeżdża się cała rodzina do mojej prababci, która mieszka krok od stadionu. Jeszcze w święta bożonarodzeniowe informowałam całą rodzinę ile dni zostało do żużla :D Była nawet taka sytuacja,  w Lany Poniedziałek pogoda akurat zapowiadała burzę i kropił lekko deszcz. Dziadek za nic nie chciał się namówić na wyjście. Przy całej rodzinie popłakałam się i nie chciałam z nikim rozmawiać. Wszyscy wspólnie namówili dziadka, żeby jednak poszedł. Jemu tez zrobiło się mnie szkoda, więc tym bardziej od razu się zebrał. Cała rozweselona (smutki przeszły w momencie) pojechałam na stadion. Tam wchodzimy i coś dziwnego... komentator już długo mówi tak jakby opowiadał o tym co się dzieje na torze a po zakonczeniu mówi "teraz czas na bieg 15"! Spóźniliśmy się! Przyszliśmy na ostatni bieg :D Wszystko przez to, że z tego zamieszania źle sprawdziłam godziny... Ale 15 bieg był bardzo emocjonujący, masa mijanek, niestety karetka na torze i parę powtórek. Zdecydowanie opłacało się pojechać ;)



Na razie to koniec ;) ze względu na długość postu, opowiadanie o żużlu będzie serią ;) mam nadzieję, że ktoś poczyta :3 w końcu to całe moje życie!



*Tytuł serii to jedno z moich ulubionych tekstów, po Polsku brzmi słabo, a po angielsku zawiera w sobie wszystko co kocham (może ktoś się domyśli). Hasło to mam również namalowane nad drzwiami mojego pokoju ;) Miałam też kiedyś z kolegą bloga o tej nazwie, ale mi zostało to na dłużej ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz